O tym, dlaczego wcale nie jesteśmy tacy OK wobec zwierząt




Andrzeja Kruszewicza, dyrektora warszawskiego ZOO, znam z wielu książek poświęconych ptakom i audycji w radiowej Trójce. Świetny mówca, charyzmatyczny, o ogromnej wiedzy merytorycznej. Gdy więc pojawiła się „Hipokryzja. Nasze relacje ze zwierzętami”, wiedziałam, że muszę ją mieć.

Dopóki nie wyciągnęłam książek Andrzeja Kruszewicza z biblioteczki do tego zdjęcia nie zdawałam sobie sprawy, ile ich mam!

Przeczytałam ją jak dobrą beletrystykę, nie mogąc się oderwać przez cały okres przedświąteczny. Po lekturze rozmawiałam z kilkoma znajomymi, którzy również poznali tę książkę, i wymieniałam spostrzeżenia – a wierzcie mi, dawno nie czytałam książki, która obudziłaby tyle kontrowersji. Wśród znajomych – leśników, czasem i myśliwych – przewija się jedna opinia: że jest to głos rozsądku. I Kruszewicz, choć jest mega dyplomatyczny w swoim dziele (pomimo panującego trendu na hejtowanie któregoś z dwóch, antagonistycznych światopoglądów), daje nam coś, czego próżno szukać w modnych teraz książkach quasi-przyrodniczych – szansę na wyciągnięcie własnych wniosków.

„Hipokryzja” to zbiór tekstów poświęconych kilku różnym strefom, w których człowiek wykorzystuje zwierzęta. I tak od udomowienia psów, kotów i innych zwierzaków po oglądanie ich w cyrkach i przyrządzanie ich na patelni po uprzednim zakupie w Biedronce bądź upolowaniu – Kruszewicz nie wyraża swoich opinii, tylko przedstawia fakty. Jest przy tym wyjątkowo delikatny i rzetelny – kilkakrotnie zresztą powtarza, że podstawą dobrego i uczciwego życia jest nie zmuszanie nikogo do obierania żadnego światopoglądu poza jego własnym na zasadzie „żyj i daj żyć innym”. I, paradoksalnie, ten slogan świetnie wpisuje się w treść książki. Żyj – i daj żyć również braciom mniejszym. Ale którym? I tu tkwi sedno problemu, bowiem człowiek współczesny, choć generalnie strasznie kocha zwierzęta, to nie wszystkie, a te, które kocha – to nie wszystkie jednakowo, nie wszystkie bezprecedensowo, nie wszystkie stale i nie wszystkie sprawiedliwie.

Czy człowiek, dokarmiający dzikie koty w miastach jest rzeczywiście matką Teresą dobroczynności? Czy wegetarianin, nie jedzący mięsa, a zajadający się mlekiem  i jajkami, rzeczywiście pomaga uciemiężonym zwierzętom hodowlanym? A jeśli jada "tylko" ryby, to czy czyni go to miłośnikiem natury? Czy myśliwy, wybierający się na polowanie zgodnie z prawem i etyką łowiecką, jest rzeczywiście strasznym mordercą biednych zwierzątek?

Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź nie w książce Kruszewicza, ale we własnych sumieniach. Kruszewicz bowiem nie rozwiązuje problemu moralności za nas, przedstawia jedynie suche (choć z wyważonym komentarzem) fakty, dane statystyczne, analizy i porównania. Odwaliwszy kawał dobrej i żmudnej roboty przeciwstawia sobie różne aspekty różnych sytuacji i pozwala czytelnikowi wyciągnąć wnioski. Na podstawie merytorycznych, a nie emocjonalnych danych! To prawdziwa rzadkość! I tu nie tylko chodzi o nas, jako jednostek - choć rzeczywiście, Kruszewicz obnaża sporo naszych przywar - ale generalnie, jako ludzkość. Nie tylko nie wiemy o tym, jak wygląda chów przemysłowy świń, krów czy kurczaków, ale i nie chcemy wiedzieć. Bo tak nam wygodniej. Lżej się żyje, kiedy można być nature-friendly, jedząc jogurcik i psiocząc na myśliwych w sieci i wyzywając ich od najgorszych. Hola, hola! Za tym pysznym jogurcikiem stoją setki nieszczęśliwych zwierząt i hektary wyciętych lasów. Serio! Nie wierzysz? Łap za "Hipokryzję".

Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej patrzę na kawałek piersi kurczaka na talerzu i jeszcze bardziej doceniam jajka od moich kur (szczęśliwie od wielu lat nie kupuję jajek).  A jednocześnie zastanawiam się nad tym, by kiedyś sama zacząć polować i już nigdy nie zjadać mięsa ze sklepu. Uważam, że w myśl powiedzenia „koszula bliższa ciału”, nasze społeczeństwo istotnie jest społeczeństwem hipokrytów – niestety, ze szkodą dla całej przyrody i przyszłości naszej planety -  hipokrytów cieszących się złudnie czystym sumieniem, które jest jedynie pozornie czyste. Nie dopuszczając do siebie prawdy, niszczymy bioróżnorodność i cenne fragmenty tego, czego ludzkość jeszcze nie zrujnowała – dla własnej wygody i wyimaginowanego, fałszywego przekonania, że jesteśmy w porządku wobec zwierząt. Nie, nie jesteśmy. Tego dowodzi Andrzej Kruszewicz. 

Bardzo, ale to bardzo polecam tę książkę każdemu, komu na sercu leży dobro przyrody.  Nie powiem, żeby to była łatwa lektura - raczej z tych ciężkich, bo obnażających nasze najgorsze instynkty i nasze przewiny. Ukazuje mroczne "efekty uboczne" produkcji mięsa (tak, produkcji) i hodowanie zwierząt dla rozrywki czy emocjonalnych korzyści. To nie są przyjemne rzeczy! A przy tym paradoksalnie napisana jest przystępnym, lekkim językiem, przez co niesamowicie wciąga. Wisienką na torcie są jednak anegdoty i komentarze autora - czasem porażające (jak co jadł podczas pewnej podróży...), a czasem zabawne i błyskotliwe. Jest to absolutnie jedna z najlepszych książek ubiegłego roku i majstersztyk w swoim gatunku.

 Na deser mój ulubiony cytat książki:

"Z nieświadomości rodzą się domysły, a na dodatek w zaułkach rozwijających się i coraz bogatszych społeczeństw powstają oderwane od korzeni ludzkości "filozoficzne" byty karmiące swoje umysły strzępkami informacji czy wręcz śmieciami, danymi wyssanymi z palca, wymyślonymi w celu manipulowania emocjami, mającymi usprawiedliwiać ich niemoralne, a czasem cyniczne postawy lub sposoby zdobywania środków do życia. Czasem chodzi im tylko o uwagę jakiejś części społeczeństwa, co daje poczucie akceptacji lub wyjątkowości. Zdarzają się też byty, które swoje umysły karmią spamem, hejtem i okruchami wiedzy, powielając spam, hejt i niewiedzę"

 Chapeau bas, panie dyrektorze!


Przeczytajcie o książce na lubimyczytać - tam też zobaczycie listę księgarni, gdzie ją można kupić - klik