Mój pierwszy przyrodniczy elementarz


Jeszcze parę lat temu nie uwierzyłabym, że kiedykolwiek będę opisywała książki dla dzieci. Mało tego! Że będę je czytała dla siebie, a nie dla jakiegoś brzdąca. Rzeczywistość jednak ma gdzieś plany i z wielką przyjemnością przeczytałam swój pierwszy elementarz przyrodniczy, który - poza tym, że jest kierowany do małych dzieciaków - jest też bardzo sympatyczną książeczką, którą z ochotą zaprezentuję... w pracy.





Jestem, jak wiecie, edukatorem przyrodniczoleśnym i zajmuję się opowiadaniem dzieciom o lesie. Tak pokrótce. Mam dużo łatwiejsze zadanie, niż nauczyciele, bo nie muszę się trzymać programu i nie popadam w rutynę. Odwiedzam dzieciaki i tak po prostu opowiadam o przyrodzie. W zależności od pory roku czy tematu będącego "na tapecie" prowadzę zajęcia o przygotowaniach zwierząt do zimy, zwiastunach wiosny, grzybach, drzewach, ptakach i żubrach. I, co najważniejsze, lubię to robić! Chociaż... nie umiem. Nie uczyłam się uczyć. Można więc powiedzieć, że moje edukowanie jest całkowicie intuicyjne.


Odkąd zajęłam się nim zawodowo, zaczęłam poszukiwać inspiracji, podpowiedzi, ciekawych sposobów na opowiedzenie o sprawach, które zainteresują najmłodszych. Które ich nie znudzą ani nie przerażą zbyt skomplikowanym słownictwem. Nic więc dziwnego, że napadłam na "Elementarz przyrodniczy" jak szczerbaty na landrynki. I chociaż spodziewałam się czegoś zupełnie innego, to i tak jestem zadowolona z lektury. 


Czego się spodziewałam, zapytacie? Ano więcej tego, co na tych dwóch zdjęciach - powyżej i poniżej. Więcej encyklopedycznej wiedzy, takiej, jak w atlasie. Sądziłam, że Elementarz będzie zawierał pogrupowane informacje o przyrodzie w formie obrazkowej encyklopedii, i na jego podstawie będę mogła z łatwością zaplanować swoje wypowiedzi. Dostałam jednak połączenie tego i... bajek. I odrobinkę też sentymentu, zwłaszcza przy rozdziale o fasoli. Pamiętacie, jak się kładło fasolkę na gazie, a ona kiełkowała...?


Elementarz jest jednak zbiorem bajek i zdecydowanie bardziej nadaje się na wspólne czytanie z jednym dzieckiem, zaglądającym nam do książki, niż na prowadzenie gawędy przed grupą. Nie wykorzystam więc tej książki do zajęć, ale jej czytanie pozwoliło mi na uświadomienie sobie pewnych prostych zasad, rządzących opowieścią dziecięcą. Zdecydowanie warto więcej uwagi poświęcać emocjom, upraszczać wypowiedzi, dostosowywać je do wciąż jeszcze niewielkiego świata małego człowieka, zawierającego się w postaciach rodziców i dziadków oraz najbliższego otoczenia. 


Jak oceniam "Elementarz przyrodniczy"? Całkiem dobrze. Choć nie jest to ksiązka, której się spodziewałam, to z przyjemnością przeczytałam poszczególne opowieści. Pod względem merytorycznym nie mam uwag, bowiem wiedza tu zaprezentowana jest rzetelna, a opisane fakty mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dzieciaki dowiedzą się z tej książki co nieco o wodzie, lesie, recyklingu, dokarmianiu zwierząt i wielu, wielu innych rzeczy. Ta książka to bowiem ponad 20 opowiadań, które - wedle obietnic wydawcy - są zgodne z podstawą programową I etapu edukacji w klasach I-III. Osobiście uważam, że "Elementarz..." najbardziej spodoba się młodszym dzieciom (oczywiście, o ile rodzic posłuży komentarzem!), ale niektóre tematy mogą być nieco zbyt skomplikowane dla maluszków - wyporność wody i jej różne stany skupienia mogą przytłoczyć. Jeśli jednak jest pod ręką jakiś dorosły, który wytłumaczy to, co niejasne, to można bajki czytać nawet młodszym dzieciom. Poza tym każda bajka uczy dobrych nawyków (m.in. żywieniowych), toteż warto sięgnąć. A starsze dzieci poćwiczą sobie czytanie!
Jak dla mnie - rewelacja.

"Elementarz przyrodniczy", Beata Ostrowicka, Nasza Księgarnia 2017